Jak przeżyłam Erasmusa -cz. 4

Jak przeżyłam Erasmusa -cz. 4

 

To już czwarta i ostatnia część moich wspomnień z Erasmusa. Kto nie czytał poprzednich, może się z nimi zapoznać tu, tu i tu.

Sesja w Padwie kojarzy mi się do dzisiaj z jednym z najtrudniejszych okresów w życiu. Jak już wspomniałam, profesorowie, poinformowani, że jestem studentką Erasmusa i co by z tym zrobić, mówili mi życzliwie, że mogę zdawać egzaminy po angielsku. Jeszcze czego! Nie po to tam przyjechałam, żeby mówić w tym paskudnym języku. Poza tym lektury do egzaminów były po włosku, więc zupełnie nic by mi z tego nie przyszło. Nie pozostało mi nic innego, jak przysiąść fałdów i zacząć wkuwać. Dzień mój wyglądał następująco: wstawałam, kąpałam się, jadłam śniadanie, uczyłam się, jadłam obiad, uczyłam się, wychodziłam na mały spacer lub na zakupy, uczyłam się, jadłam kolację i oglądałam CSI New York. Była to jedyna rzecz, do której byłam zdolna po takim maratonie i ogladałam ciurkiem po kilka odcinków. Udało mi się wtedy obejrzeć chyba z siedem sezonów.

Uliczka w Padwie.

Najgorszy był egzamin z prawa, zresztą i tak nic kompletnie nie rozumiałam z notatek i do dziś nie potrafię powiedzieć, jaki obowiązywał zakres materiału. Przeczytałam sumiennie fragmenty ksiażek, zrobiłam notatki moją ulubioną metodą i udałam się na egzamin. Miałam zdawać o dziesiątej, ale jak zawsze w przypadku egzaminów ustnych wszystko się przeciągnęło i zdawałam dopiero o 15. Ku mojemu zdumieniu, dostałam maksymalną ocenę i pochwałę profesora! Był to jeden z moich największych życiowych sukcesów, chociaż na drugą część egzaminu składała się prezentacja robiona w grupach. Moja grupa nie wypadła najlepiej, nie zdążyłam przeczytać ksiązki Baumana, o której miałam opowiadać i musiałam się posiłkować streszczeniami z internetu, ale w sumie i tak dostałam z tego cholernego prawa piątkę.

Następny był egzamin z ekonomii i tu poszłoby mi zupełnie źle, gdyby nie to, że pod koniec egzaminu pani profesor zapytała mnie o przedsiębiorców w czasach komunizmu w Polsce. Nie miałam pojęcia, co mogę powiedzieć, ale na szczęście przypomniał mi się wywiad z Ireną Eris, czytany wcześniej bodajże w Twoim Stylu. Pani Irena  opowiadała tam o tym, jak trudno było prowadzić biznes w latach 80. Chwyciłam byka za rogi, upiększyłam odpowiednio historię, zrobiłam z Ireny Eris bez mała wojowniczkę o wolność naszą i waszą i wyszłam z egzaminu z czwórką z plusem oraz z gigantyczną satysfakcją.

Egzamin z historii teoretycznie był najprostszy, bo przecież każdy zna historię, ale miałam do niego wyjątkowo mało czasu. Ekonomię zdawałam we wtorek, a historia była w piątek rano. Uczyłam się, skupiając się szczególnie na historii Włoch, bo historię powszechną sądziłam, że znam, i trochę ją zaniedbałam. Byłam wtedy tak zmęczona i zrozpaczona, tak bardzo marzyłam o tym, żeby się wyspać, najeść, wrócić do domu i mówić po polsku, że było mi wszystko jedno. Pomyślałam, że w ostateczności odśpiewam „Czerwone maki na Monte Cassino” i dam radę. Zrobiłam z siebie kompletnego debila, nie przyszło mi do głowy, że budowa silnika spalinowego zrewolucjonizowała system transportu i jako najważniejsze wydarzenie lat 50.podałam podpisanie Układu Warszawskiego, a nie wojnę w Korei. W końcu jednak uratowałam się, opowiadając co nieco o pierwszej wojnie i szczęsliwie zaliczyłam ostatni egzamin. Było to jedno z najszczęśliwszych wydarzeń w moim życiu. Czułam się tak lekko, tak swobodnie, tak cudownie! Udałam się wtedy od razu na zakupy i kupiłam sobie bluzkę i żakiet, które posiadam do dzisiaj na pamiątkę. Potem zaś, jako nagrodę za wykonaną pracę, pojechałam do Rzymu.

A potem wróciłam do domu. Załatwiłam wszystkie papierki, zaliczyłam zaległe egzaminy i tak zakończyła się moja przygoda z Erasmusem.

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.