Kto by nie chciał mieć urokliwego domeczku w jakimś pięknym zakątku Włoch, na przykład na Sycylii, Sardynii lub w Toskanii? Zupełnie jak bohaterka “Pod słońcem Toskanii”: kupić, wyremontować i cieszyć się włoskim dolce vita. Wydaje się to obecnie łatwiejsze niż kiedykolwiek, jako że sieć obiegły informacje o tym, że można kupić domy we Włoszech: domy za symboliczną cenę, domy za jedno euro.
Akcja domy za jedno euro ma swoje korzenie na Sardynii, w miasteczku Ollolai, liczącym sobie niewiele ponad tysiąc mieszkańców. Burmistrz Ollolai wystawił na początku 2018 roku na sprzedaż 200 domów, mieszczących się w centrum historycznym miejscowości. Cena każdego – jedno euro. W ślad za Sardynią ruszyły inne miejscowości: od Salemi (10 tysięcy mieszkańców) w prowincji Trapani na Sycylii, przez Lecce di Marsi, w samym sercu regionu Abruzzo, aż do Zungoli w Kampanii. A to tylko początki, lista miasteczek oferujących domy za jedno euro stale rośnie: ostatnio dołączyła do nich przepiękna miejscowość Sambuca di Sicilia, słynąca m.in.z upraw migdałowców i pistacji, która w 2016 roku otrzymała tytuł najpiękniejszej osady w całych Włoszech (wyobraźcie sobie tylko, jaka była konkurencja!). Oczywiste pytanie brzmi: jakim cudem można kupić tam domy za jedno euro?
Odpowiedź jest złożona. Po pierwsze, owe domy można nazwać raczej ruinami, wymagają one kosztownego i długotrwałego remontu. Po drugie, burmistrzowie miasteczek chcą w ten sposób walczyć z największymi bolączkami swoich miejscowości: z wyludnieniem i bezrobociem. Mieszkańcy, zwłaszcza młodzi, masowo opuszczają bowiem swoje rodzinne strony, które prócz urody i świeżego powietrza niewiele są w stanie zaoferować. Dla przykładu: populacja Ollolai zmniejszyła się w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat zmniejszyła się o połowę, zaś setki domów zostały opuszczonych. Miasteczkom trzeba więc przywrócić życie, uatrakcyjnić je, przyciągnąć turystów, rozwijając tym samym przemysł turystyczny i oferując miejsca pracy. Rozwiązaniem tego ma być właśnie sprzedaż zrujnowanych domów, z nadzieją, że nowi właściciele nie tylko je wyremontują, ale być może utworzą w nich hotele, bary, restauracje, sklepy, galerie i inne atrakcje. W niektórych miejscowościach ten pomysł się sprawdził: na przykład malutka osada Pizzone w regionie Molise ma stać się w tej chwili oazą dla… różnego rodzaju pisarzy.
Rzecz jasna, na kupieniu domu za euro się sprawa nie kończy. Wręcz przeciwnie nawet: dopiero się zaczyna, bowiem akt kupna obwarowany jest różnymi warunkami. Po pierwsze i najważniejsze, nabywca musi na własny koszt dokonać remontu nieruchomości: szacowane koszta to około 20 – 25 tysięcy euro (co moim skromnym zdaniem jest dość optymistycznym szacunkiem, biorąc pod uwagę, jak bardzo zniszczone są niektóre domy). Zwykle nowy właściciel ma od roku do trzech lat na przeprowadzenie całkowitego remontu, a prace muszą się zacząć w przeciągu dwóch miesięcy od otrzymania wszystkich pozwoleń. Ponadto na barkach kupca spoczywają wszystkie dodatkowe wydatki, takie jak opłaty notarialne czy wpisy do przeróżnych ksiąg wieczystych i tym podobne. Musi też w momencie kupna przekazać gminie kwotę 5 tysięcy euro w charakterze zabezpieczenia: suma ta zostanie zwrócona, jeśli remont zakończy się w przewidywanym terminie. Co więcej, różne miasteczka mają dodatkowe warunki: na przykład nowy właściciel nieruchomości musi w niej na stałe mieszkać, gdzie indziej musi założyć tam jakąś działalność, jeszcze w innej miejscowości kupić domy za jedno euro mogą wyłącznie rodziny z co najmniej jednym dzieckiem.
Sprawa zatem nie jest taka prosta, jak się wydaje, choć jest zarazem bardzo kusząca. Oczywiście sens tego projektu można będzie ocenić dopiero za parę lat, gdy nowo zakupione domy będą już wyremontowane. Wtedy dopiero przekonamy się, czy rzeczywiście warto było i czy nowi właściciele tchnęli nowe życie w wyludniające się, pustoszejące, a tak piękne miasteczka…