„Przygoda” Antonioniego – przygoda, której nie było

„Przygoda” Antonioniego – przygoda, której nie było

Nie wiem, jaki macie stosunek, czy w ogóle jakiś macie, do włoskiej klasyki filmowej. Przyznam się szczerze, że mój jest momentami dość krytyczny – z zasady bowiem nie lubię czegoś, co lubić powinnam, bo jest stare, przełomowe, krytycy się zachwycają itp. Co w praktyce oznacza, że moją reakcją na wiele włoskich arcydzieł klasyki filmowej jest czysto gombrowiczowskie „jak ma zachwycać, jak nie zachwyca?”. Szczególną zaś niechęcią darzę „Przygodę” Antonioniego – przygodę, której nie było.

Michelangelo Antonioni, włoski reżyser, urodził się w 1912 roku w Ferrarze i dożył sędziwego wieku – zmarł w 2007 roku. Ma na koncie wiele zaszczytów i nagród, m.in. Złotego Lwa, Złotego Niedźwiedzia i Oscara za całokształt twórczości. Najciekawszym moim zdaniem filmem w jego dorobku jest „Zawód fotograf” z Jackiem Nicholsonem. Natomiast w 1960 roku wyreżyserował ową nieszczęsną „Przygodę”, ze swoją muzą Monicą Vitti w roli głównej. Był pierwszą częścią trylogii zwanej „egzystencjonalną”.

O czym opowiada ten film? Znawcy twierdzą, że o samotności. Ja twierdzę, że zapowiada się jak niezły kryminał: oto trójka przyjaciół, Anna, jej narzeczony Sandro oraz przyjaciółka Claudia wyruszają na Isole Eolie i trafiają na małą bezludną wysepkę. Tam Anna przepada bez wieści i jednocześnie kończy się kryminał, a zaczynają rozkminy egzystencjonalne. W skrócie chodzi o  to, że w trakcie poszukiwań Anny, prowadzonym zresztą bez szczególnego zapału, Sandro i Claudia zostają kochankami, potem Sandro zdradza Claudię z młodą pisarką, Claudia wybacza, koniec filmu. Tajemnica Anny nie zostaje wyjaśniona, ba, w połowie filmu o Annie w ogóle się zapomina. A trwa toto niemal trzy godziny – trzy godziny, w trakcie których absolutnie nic się nie dzieje. Można swobodnie przesunąć film o kwadrans i nic się nie traci.  Wybaczcie, ale – nie.

Pewnie jestem ignorantką. Nic nie rozumiem, że to filozoficzny traktat o życiu, pustce i samotności. Antonioni wszak powiedział, że nie interesuje go robienie filmów pod oczekiwania widzów. Jasne – po co w ogóle widzowie, nie? W końcu to tylko masa, liczę się ja, reżyser i to, co chcę przekazać. Fajnie, problem w tym, że Antonioni chyba sam nie wie, co w tym chce przekazać. Może pod warstwą tego najpierw kryminału, a potem romansidła jest jakiś głębszy sens, ale doprawdy, całość jest tak koszmarnie nudna, że na szukanie tego sensu widz (tzn. ja) nie ma już w ogóle ochoty i marzy tylko o tym, że film się jak najszybciej skończył.

Oczywiście, można cmokać z zachwytem i mówić, ach, jaki wielki reżyser, jaki głęboki sens, jaka prawda o życiu i samotności. Sądzę jednak, że mozna by przekazać te same, uniwersalne w końcu prawdy – nie łudźmy się, Antonioni nie jest jedynym, który porusza te właśnie kwestie – w sposób znacznie bardziej strawny. Zrobienie pozbawionego sensownej fabuły filmu po to tylko, by opowiedzieć o pustce, jest kpieniem sobie z widza. Mam trochę przy tym wrażenie,  że z filmem „Przygoda” Antonioniego jest tak, jak ze sztuką współczesną – wstydem jest powiedzieć, że się tego filmu nie rozumie i nie docenia, by nie zostawić uznanym za prymitywa. Może jednak warto powiedzieć, że król jest nagi, a domaganie się sensu i fabuły nie jest prymitywne? Można, naprawdę można, zrobić świetny, głęboki film z fabułą, który w dodatku trzyma w napięciu i po prostu się podoba,spójrzmy choćby na „Una giornata particolare” z Sofią Loren i Marcello Mastroiannim  –  to jest dopiero film o samotności, lęku, pustce! A przy tym zwyczajnie, po ludzku, ciekawy.

http://www.siskelfilmcenter.org/lavventura

Zdaje się, że publiczność w Cannes w 1960 roku podzielała moje odczucia, gdyż film został gremialnie wygwizdany, a na murach pisano „Gdzie jest Anna?”. Jury jednak uznało jednak, ze to nudziarstwo zasługuje na nagrodę jury (na szczęście nie dostał Złotej Palmy, ta przypadła innemu Włochowi, Fredericowi Felliniemu, za „La dolce vita”). Osobiście uważam, że połowa jurorów po prostu przespała połowę seansu, a potem już było wstyd im się przyznać…

Tyle z mojej strony. Objechałam film „Przygoda” Antonioniego z góry na dól, ale naprawdę – uważam, ze zasłużył. A Wy? Co na ten temat sądzicie? „Przygoda” Antonioniego to hit dla ambitnych czy kit dla snobów?

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.