Gdzie mieszkać w Rzymie?

Gdzie mieszkać w Rzymie?

Im bliżej wakacji, tym częściej mnie pytacie: gdzie nocować w Rzymie? Póki żyć będę, moja odpowiedź będzie jednakowa: u Vittoria. Którego uwielbiam, a uwielbienie to sięga czasów prehistorycznych, tzn. czasów, kiedy jeszcze nie znałam włoskiego, a moja miłość do Włoch dopiero się zaczynała. Czyli mojego pierwszego, brzemiennego w skutki pobytu w Rzymie.

Wybrałam się wtedy do Wiecznego Miasta z moją przyjaciółką Agatą. Miałyśmy zamiar nocować u naszej wspólnej przyjaciółki, również Agaty, przebywającej wówczas na Erasmusie. Zamiar ten nie do końca udało się zrealizować: otóż właścicielka mieszkania, które wynajmowała Agata, nie życzyła sobie żadnych gości, a w dodatku miała w zwyczaju niespodziewanie wizytować swoje lokatorki o różnych porach doby, ot tak, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. To dałoby się jeszcze obejść, wychodząc bladym świtem i wracając późną nocą; takie rozwiązanie miało jednak potężną wadę, mianowicie było cholernie męczące. Ponadto warunki owego mieszkania na waleta były jednak dosyć ciężkie, musiałyśmy bowiem spać na podłodze – nie na drewnianych klepkach i mięciutkiej wykładzinie, tylko na porządnej włoskiej podłodze zbudowanej z kafelków, bardzo zimnych i bardzo twardych, uwierzcie mi na słowo. Może i to byśmy przeżyły, ale czarę goryczy przepełniła śmieciarka. Rzymskie śmieciarki nie respektują żadnych wymysłów co do ciszy nocnej  i pracują całą dobę, potwornie hałasując. Ta, która jeździła pod naszym domem, pracowała wyjątkowo długo, wyjątkowo pilnie, wyjątkowo głośno i o wyjątkowo głupiej porze: o czwartej rano, wyrywając nas ze snu. Byłam wtedy znacznie młodsza niż obecnie i miałam końskie zdrowie, ale organizm nie chciał przyzwyczaić się do braku snu, a kości do spania na kafelkach. Pozostało  jedno wyjście: szukać innego noclegu.

Sprawa nie była taka prosta. Był początek września, szczyt sezonu, pogoda piękna, a my miałyśmy ograniczone fundusze. W końcu znajomy Agaty polecił nam niedrogie lokum, podobno blisko centrum. Udałyśmy się tam, zaopatrzone w skąpe wskazówki co do drogi i mocno spłoszone: kolega operował słowem „hostel”, na co moja wyobraźnia podsuwała mi wizję wielgachnego, brudnego budynku, obdrapanych piętrowych łóżek, hałasujących współlokatorów płci męskiej, wspólnych pryszniców, pcheł, pluskiew i innych przyjemności. Trudno, gdzieś mieszkać musiałyśmy.

3

Nabierzcie nadziei, wy, którzy tu wchodzicie…

W upale, po licznych pomyłkach, dotarłyśmy w końcu na via Suesola. Nic nam się nie zgadzało. Stałyśmy przed dużym, ładnym blokiem, który zupełnie nie wyglądał na hostel. Nie było też żadnej tabliczki ani w ogóle niczego, co by wskazywało na jakieś noclegi. Pełne wątpliwości, zadzwoniłyśmy w końcu pod wskazany numer. Głos w domofonie kazał nam wjechać na trzecie piętro. Na trzecim piętrze otworzyły się drzwi i stanął w nich przemiły, promiennie uśmiechnięty starszy pan w okularach. Zaprosił nas do kuchni, poczęstował kawą, wypytywał o nasze wrażenia z Rzymu i o życie w Polsce i dopiero po dłuższym czasie przypomniałyśmy sobie, po co tam w ogóle przyszłyśmy. Na nasze nieśmiałe pytania o wolny pokój, Vittorio uprzejmie pokazał nam, gdzie nas może przenocować. Był to śliczny, duży pokój z fantastycznymi, mięciutkimi łóżkami, pachnącą pościelą, szafkami nocnymi, z obrazkami na ścianach, telewizorem, kwiatami na stole, wyjściem na balkon (a na balkonie stolik wprost wymarzony do picia na nim porannej kawy…), wszystko czyściutkie, wysprzątane na błysk, można było bez obaw jeść z podłogi. Dodatkowo Vittorio zaprezentował nam zaopatrzenie kuchni, która była do naszej dyspozycji przez całą dobę: imponujący wybór kaw, herbat i soków, ciastka, chlebki, rogaliki, płatki do mleka, sucharki, dżemy, miody, jogurty, nie wspominając już o wyposażeniu, które obejmowało wszystko. Łazienki, dziesięć razy czystsze niż moja własna, miały z kolei dziesiątki szamponów, odżywek i innych utensyliów. Nic tylko mieszkać.

1

Taka tam sypialnia.

Spojrzałyśmy na siebie z Agatą z rozpaczą. Było oczywiste, ze nas nie stać na te królewskie apartamenty. W końcu Agata wydukała z siebie pytanie o cenę. Vittorio uśmiechnął się i podał cenę 50 euro za dobę. Oczywiście na głowę – powiedziałam, chyba po angielsku, na co nasz uroczy gospodarz wzburzył się i powiedział: ależ nie, za obie. Decyzję podjęłyśmy natychmiast i następnego ranka znalazłyśmy się bezpiecznie u Vittoria z całym naszym bagażem. I odtąd zaczęła się nasza sielankowa egzystencja w Rzymie, która zaowocowała moją niezmierzoną pasją do Rzymu, Włoch, włoskiego i która doprowadziła do tego, że włoski stał się całym moim życiem.

2

Balkonik stworzony specjalnie po to, żebym mogła na nim pić kawę.

Bardzo szybko odkryłyśmy inne uroki mieszkania u Vittoria. Przede wszystkim, nie hałasowały śmieciarki. Dwa kroki od naszego ślicznego domku był supermarket „Tigre”, w którym za nader przystępne ceny kupowałyśmy sobie sosy Barilli i makaroniki w cudacznych kształtach  – jeden obiad wraz z winem kosztował nas około 2 euro od łba. Było wszędzie blisko: przede wszystkim do stacji metra A San Giovanni, od którego z kolei było blisko wszędzie – do dworca Termini, do Watykanu, do Fontanny di Trevi. Blisko do autobusów, które dowoziły wszędzie, gdzie dusza zapragnęła. W chwilach szczególnego kryzysu finansowego, tzn. kiedy oszczędzałam nawet na bilecie na metro, latałam na piechotę do centrum i przysięgam, że dotarcie do Koloseum nigdy nie zajęło mi więcej niż pół godziny. Zaraz po wyjściu z bloku natomiast można było podziwiać monumentalne rzeźby na dachu Bazyliki Świętego Jana na Lateranie – jednej z czterech wielkich rzymskich bazylik, zwanej czule przeze mnie i przez Agatę „sąsiadką bazyliką”.

Dodam jeszcze, że któregoś pięknego dnia Vittorio przyniósł nam śliczną, elegancką paczkę, a w niej cudowne, najpyszniejsze na świecie tiramisù z najlepszej cukierni w Rzymie. Rok póżniej, na urodziny, które spędzałam w Rzymie, dostałam wielką flachę wina. Kiedy błąkałam się po mieście bez noclegu (co mi wtedy do łba strzeliło?) Vittorio załatwił mi nocleg u znajomej.

Wracając jednak do tego pierwszego pobytu w Rzymie: nasze zasoby finansowe skurczyły sie potężnie i narodziła się obawa, że ostatnią noc naszych wakacji spędzimy o głodzie i pod gołym niebem. Nie miałyśmy już ani grosza prócz pieniędzy przeznaczonych na bilet na lotnisko. I wtedy właśnie na Forum Romanum znalazłam 50 euro. Nigdy więcej nie przytrafiło mi się podobne szczęście. Trudno o lepszy dowód, że bogowie chcieli, żebym była w Rzymie spokojna i szczęśliwa, prawda?

Od tego momentu minęło już dobrych parę lat i nie wyobrażam sobie, żebym byla w Rzymie i nie spała na Via Suesola. Dlatego, jeśli planujecie wypad do Rzymu, nie znajdziecie lepszego noclegu niż A Home for holiday. Nigdy nikogo nie reklamowałam tak bezwstydnie i z takim entuzjazmem  🙂

 

Zdjęcia pochodzą ze strony A Home for holiday. Moje własne zdjęcia, w tym ze znalezionym w Forum Romanum banknotem oraz z tiramisu’ od Vittoria przepadły w mrokach dziejów – nie umiem ich odtworzyć, mimo że teoretycznie są na zapasowym dysku 🙁

 

 

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.