Czy warto obejrzeć “Il Processo”?

Czy warto obejrzeć “Il Processo”?

Jeśli jesteście członkami różnego rodzaju grup włoskich na facebooku lub też fanami seriali (albo jedno i drugie), na pewno obił się Wam o uszy tytuł ‘Il Processo”. Jest to nowa produkcja Netflixa, owoc kooperacji z włoską telewizją, pierwszy włoski serial typu “procedural”, który już zdołał przyciągnąć całkiem dużą grupę odbiorców, mnie zaś skłonił do złamania narzuconej od czasów kwarantanny zasady (nie dotykać komputera po pracy). I nawiązując do tytułu dzisiejszego artykułu – zdecydowanie warto obejrzeć “Il Processo”.

Pod kątem fabularnym nowy tytuł Netflixa nie różni się zbytnio od innych przedstawicieli gatunku: mamy oto historię zamordowanej okrutnie nastolatki, której ciało znalezione zostaje w rzece. Mamy dwójkę głównych bohaterów – prokurator Elenę Guerra i adwokata Ruggero Barrone, mamy oskarżoną piękność, córkę wpływowego obywatela miasta, mamy intrygi i walki na sali sądowej, a w tle osobiste perypetie Eleny i w mniejszym stopniu Ruggero. Całość nie powala oryginalnością, jest jednak bardzo solidna, z kilkoma ciekawymi zwrotami akcji i choć trudno nazwać ją arcydziełem, to jednak jak na pierwszy tego typu włoski serial wypada bardzo dobrze. Są tez i inne zalety.

Przede wszystkim, mamy przedstawioną przepięknie Mantovę, z jej cudowną architekturą i naturą zarazem, doskonale ujętą i budzącą natychmiastową chęć udania się do Włoch. Mamy bardzo klimatyczną muzykę. Mamy świetnie zarysowaną włoską rzeczywistość, której oznaki widzimy już w pierwszych scenach, gdy nowy współpracownik Eleny na pytanie, jak dostał się do prokuratury, mówi “sono stato raccomandato” (zostałem polecony, czyli krótko mówiąc – miałem plecy). Ta właśnie włoska rzeczywistość nadaje całości smaku – począwszy od nieśmiertelnej kawy pitej przez bohaterów aż po siłę wpływowego biznesmena w nie tylko lokalnym zakresie, który doskonale wie, co i komu posmarować, jakie przysługi wyświadczyć i kogo czym zaszantażować. Mamy bardzo dobre aktorstwo – zarówno odtwórców głównych ról, jak i pomniejszych, by wspomnieć kapitalnego beztroskiego Andreoli czy cudownego ojca Eleny (w tej roli znakomity jak zawsze Roberto Hertlitzka, pamiętny Aldo Moro w “Buongiorno notte”). Mamy kilka kapitalnych scen, jak choćby wystąpienie staruszka w charakterze świadka czy dyskusję na temat różnicy między dialektem z Apulii a tym z Kalabrii. No i – last, but non least – mamy świetną włoszczyznę. Rzadko zdarza się, by w serialu tak dbano o piękny, choć bynajmniej nie literacko brzmiący włoski. Bohaterowie mówią po prostu po włosku, naturalnie, ale w sposób staranny, ładny, a choć słychać w ich głosach tu i ówdzie akcent, to nie przeszkadza to w odbiorze. Serial jest więc idealny dla osób, które uczą się włoskiego, choćby do obejrzenia z polskimi napisami i korzystnie wyróżnia się na tle innych produkcji (wystarczy wspomnieć choćby “Genialną przyjaciółkę”, sztandarowy tytuł HBO, która jest praktycznie niezrozumiała nawet dla osób mówiących bardzo dobrze po włosku).

Co nie oznacza, że nie mam do tego serialu zastrzeżeń. W istocie, wśród włoskich recenzentów zebrał on recenzje raczej pozytywne, ale umiarkowane i naprawdę trudno tu pewnych niedociągnięć nie zauważyć. W moim odczuciu fatalnie wypada główna bohaterka Elena. Wprawdzie plusem jest to, że w serialu skupiamy się na kobiecie na stanowisku, co w maskulinistycznym włoskim społeczeństwie bynajmniej nie jest rzecza codzienną. Jednak na minus postaci idzie fakt, że po pierwsze, Elena wikła się w kłopoty osobiste typowe raczej dla opery mydlanej niż przyzwoitego serialu procedural. Oczywiście, w tego typu produkcji wątki z życia bohaterów muszą się pojawić, takie są reguły gatunku, ale na litość boską – nie musza ukazywać bohaterki jako idiotki. Nie rozumiem też, dlaczego urzędniczka państwowa na stanowisku prokuratora, reprezentująca bądż co bądź Państwo, pojawia się na sali sądowej ubrana jakby szła na trening – w sportowych rozdeptanych buciorach, spodniach typu worek i włosach związanych recepturką w stylu “idę pobiegać”. Rozumiem, że miało to być kontrastem dla postaci Ruggero, który z kolei reprezentuje typ “picuś glancuś” w garniturze szytym na miarę, ale ów kontrast przemienia Elenę w postać mocno groteskową. Tym bardziej, że śledząc rozwój fabuły, widzimy jednocześnie straszliwy i kardynalny błąd, jaki popełnia Elena od pierwszego odcinka i choć poniekąd można zrozumieć jej motywy, to czujemy, że to prędzej czy później doprowadzi do katastrofy, przez co trudno jest jej kibicować. Łatwiej utożsamić się z postacią Ruggero, który również ma swoje demony i stara się ratować zarówno swoją klientkę, jak i własną przyzwoitość. Jego moralne dylematy są o wiele ciekawsze niż osobiste rozterki Eleny (SPOILER ALERT: sprowadzające się do tego, że nie wie, z kim ma dziecko). 

Innym minusem całości jest poniekąd przewidywalny rozwój fabuły. Obserwując bacznie rozwój akcji, dość łatwo domyślić się ogólnego przebiegu wypadków. Choć muszę przyznać, że jedno z końcowych odkryć spowodowało, że wybuchnęłam śmiechem (spoiler alert: tylko Włoch mógł wpaść na to, by narzędziem zbrodni uczynić dwunastocentymetrowy obcas od eleganckiego pantofla). Mam też spore wątpliwości co do jednego z głównych wątków, na których opiera się całość fabuły, tutaj jednak musiałby wypowiedzieć się specjalista (spoiler alert: czy gdy wychodzi na jaw, że prokuratorka nadzorujący śledztwo jest biologiczną matka ofiary, nie wymaga to powtórzenia całego procesu i całego śledztwa od początku, a nie tylko zmiany na stanowisku oskarżyciela? Jeśli coś wiecie na ten temat, wypowiedzcie się proszę w komentarzach). 

Ogólnie jednak “Il Processo” jest zdecydowanie wart polecenia i obejrzenia. Zarówno w celach naukowych, jak i rozrywkowych. Nie jest to arcydzieło gatunku, ale plusy przeważają nad minusami. Warto zatem zagłębić się w losy Eleny i Ruggero, choćby po to, by zapomnieć o otaczającej nam pandemii.

Buona visione!

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.