Tak, chcę! Motywacja w nauce języków

Tak, chcę! Motywacja w nauce języków

Witajcie w Nowym Roku!

Oto zawitał do nas 2018 rok i oczywiście w nim wszystko będzie inaczej 😉 Ja, na przykład, skończę w marcu 30 lat i jednocześnie minie równiutko pięć lat od mojej pierwszej przeprowadzonej lekcji włoskiego. Doświadczenie nie jakoś specjalnie duże, ale – dla mnie cenne, a nawet bezcenne!

Od samego początku bardzo interesowała mnie kwestia powodów, które popychają ludzi do nauki takiego, bądź co bądź dość niszowego języka, jakim jest włoski. Może dlatego, że z wykształcenia jestem nie tylko filologiem, ale i socjologiem, a socjologów kwestia motywacji bardzo interesuje? A może po prostu już wtedy intuicyjnie czułam, że od rodzaju motywacji zależy podejście ucznia do nauki?

Socjologowie dzielą motywacje na dwie podstawowe grupy: wewnętrzną i zewnętrzną. Najprościej mówiąc, zewnętrzna to taka, która ukierunkowana jest na nagrodę lub na uniknięcie kary. Zatem: robię coś, bo dostaję za to pieniądze, dobry stopień, awans w pracy. Wewnętrzna motywacja natomiast, jak sama nazwa wskazuje, wypływa z własnej potrzeby. Zatem: robię coś, bo dzięki temu lepiej się czuję, bo to lubię, najprościej – bo chcę.

Muszę powiedzieć, że większość osób, z którymi miałam do czynienia – mówię jednak o uczniach prywatnych i tych w grupach, nie o studentach – przyszła na zajęcia kierowana motywacją wewnętrzną: “chcę się nauczyć włoskiego, bo chcę”. Za tymi ogólnymi słowami kryje się cały wachlarz bardziej konkretnych powodów: bo to piękny język. Bo mam trochę czasu i szukam czegoś ciekawego. Bo byłam/byłem we Włoszech i język mi się spodobał. Bo może mi się kiedyś przyda. Bo chcę wyjść za Włocha (co ciekawe, nigdy nie słyszałam o Włoszce w tym kontekście). Bo uwielbiam włoską kuchnię. Bo chcę mieć dom w Toskanii. I tak dalej. Ja sama, zaczynając naukę włoskiego, miałam taką właśnie motywację: bo to piękny język i taki piękny kraj! Do głowy mi nie przyszło, że parę lat później włoski stanie się moim życiem, moją pracą i moim źródłem dochodu, że sama będę tłumaczyć ludziom, jak działają te cholerne przyimki! Faktem jest jednak, że włoski musi mieć w sobie coś magicznego, skoro przyciąga tak wiele osób.

Ale życie to nie bajka. Niektórzy kierują się motywacją zewnętrzną. Najczęściej wyraża się ona słowami: muszę, szef mi kazał.

Na studiach mnie uczyli, że motywacja wewnętrzna jest skuteczniejsza niż ta zewnętrzna. Praktyka na żywej tkance moich uczniów przekonała mnie całkowicie, że jest to najszczersza prawda. Praca z uczniem zmotywowanym wewnętrznie jest czystą przyjemnością. Oczywiście, nie tylko motywacja przesądza o sukcesie czy też o przyłożeniu się do nauki, wiadomo, że jest szereg innych czynników, jak choćby kwestie rodzinne, praca, brak czasu, stan psychofizyczny… Ale z mojego doświadczenia wynika, że jeśli ktoś naprawdę czegoś chce, to w 90% da radę to zrobić. Siła ludzkiej woli jest przeogromna!

W szkole językowej, w której kiedyś pracowałam, miałam kiedyś lekcje w grupie dwuosobowej. Dwie panie z pewnej firmy miały nauczyć się włoskiego, ponieważ pracowały z kontrahentami z Włoch. Na twarzach miały wypisane, że nie chcą, że szef im kazał i płaci za lekcje, więc one przychodzą, ale wcale im nie zależy. W czasie zajęć słuchały mnie kompletnie bez zainteresowania, ćwiczenia robiły na odwal się, na pytania odpowiadały tylko tak lub nie, o pracy domowej czy choćby powtórzeniu materiału nie było nawet co marzyć. Nie byłam już wtedy debiutantką, ale wciąż byłam młoda i święcie przekonana, że sukces zajęć zależy wyłącznie ode mnie. Stawałam na głowie, żeby lekcje były ciekawe i zajmujące, wymyślałam gry i zabawy, piosenki, cuda wianki. Nic. To mnie tak frustrowało, że w końcu zrezygnowałam z zajęć. Przejął je mój kolega. Po miesiącu inna jeszcze lektorka. Okazało się, że problem nie leżał we mnie. Problem leżał w tym, że te panie tak naprawdę wcale nie chciały się nauczyć włoskiego.

Zresztą, co tam panie. Sama jestem najlepszym przykładem. Przez wiele lat uczyłam się angielskiego, bo wiadomo – był w szkole, musiałam się nauczyć, wizja matury też majaczyła na horyzoncie. I co? I guzik. Język mi się nie podobał, nie chciałam się go wcale uczyć. Opór wewnętrzny był tak silny, że całkowicie blokował przyswajanie materiału. Słuchania nie rozumiałam, teksty mnie nudziły, gramatyka wydawała mi się nielogiczna, o rozmowie wychodzącej poza ramy matury ustnej nie było nawet co marzyć. Jasne, że w pewnym momencie wykułam co trzeba i maturę zdałam, ale angielskiego nigdy już więcej nie używałam i jestem pewna, że w sytuacji codziennej nie potrafiłabym go użyć. A włoski? Proszę bardzo: po półtora roku nauki poziom C1 to jest jednak coś. Uczyłam się z tak chętnie, że kolejne stopnie trudności witałam z ogromną radością.

I tak to niestety jest. Jak się ktoś musi uczyć, to co i rusz lekcje w tajemniczy sposób przepadają, reguły gramatyczne się zapominają, słówka same wylatują z głowy, chichocząc przy tym złośliwie.

Dlatego zanim zaczniesz się uczyć włoskiego, odpowiedz sobie na pytanie, czy naprawdę tego chcesz? A jeśli chcesz, to zapraszam do mnie na lekcje 😉

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.