Drodzy Czytelnicy SPA,
Na chwilę znów cofamy się o parę lat: w mroczne lata ołowiu, lata strachu, paniki i terroryzmu: w anni di piombo. W ostatnim już odcinku tego cyklu opowiem Wam o ostatnim w tym paśmie dramatycznych zdarzeń: o rzezi w Bolonii (la strage di Bologna). Zamach na dworcu głównym w tym włoskim mieście uznano za najbardziej tragiczne wydarzenie od czasów drugiej wojny światowej: w wybuchu bomby zginęło 85 osób, a ponad 200 zostało rannych.
Bomba wybuchła 2 sierpnia 1980 roku, o 10:25, w środku wakacji, kiedy poczekalnia (sala d’aspetto) była pełna turystów i mieszkańców Bolonii. Znajdowała się w zostawionej walizce. Zasięg wybuchu (l’onda dell’urto) był tak ogromny, że dosięgnął także stojącego na pierwszym peronie pociągu, a nawet postoju taksówek przed dworcem. Mieszkańcy miasta i służby zareagowały natychmiast: ludzie, zamiast uciekać z terenu dworca w obawie przed kolejnym wybuchem, zaczęli wyciągać rannych spod ruin i udzielać im pierwszej pomocy (soccorrere), taksówkarze i osoby prywatne przewoziły rannych do szpitali, do transportu wykorzystano także środki komunikacji publicznej, zwłaszcza autobusy linii 37 . Warto dodać, że był to sierpień, tradycyjny miesiąc urlopów, niektóre oddziały szpitalne (reparti) były zamknięte, a lekarze i pielęgniarki przebywali na wakacjach. Jednak na wieść o tragedii zamknięte szpitale zostały otwarte, a wielu pracowników natychmiast powróciło z urlopów. Niestety, wielu osób nie udało się uratować, mało tego: niektórych ciał nie dało się nawet zidentyfikowac, konieczne były badania DNA.
Miasto zjednoczyło się w bólu: na największym placu bolońskim, Piazza Maggiore, zorganizowano kilkanaście marszów, protestów, manifestacji przeciwko przemocy. Manifestowano jedność z rodzinami ofiar i wygwizdano przedstawicieli rządu, którzy przemawiali w trakcie ceremonii ku czci ofiar 6 sierpnia. Ówczesny prezydent Republiki, Sandro Pertini, przyleciał helikopterem wieczorem w dniu tragedii i na widok ruin dworca nie potrafił powstrzymać łez: to on pierwszy nazwał rzeź w Bolonii najtragiczniejszym wydarzeniem w powojennej historii Włoch.
Choć w pierwszym momencie sądzono, że był to wypadek, szybko stało się oczywiste, że wybuch na dworcu w Bolonii był aktem terrorystycznym (atto di terrore). Początkowo podejrzewano NAR (Nuclei Armati Rivoluzionari), skrajnie prawicową grupę terrorystyczną, później słynne Brigate Rosse, powszechnie nienawidzone z powodu wciąż świeżej sprawy Aldo Moro. Jednak obie organizacje zaprzeczyły tym podejrzeniom. Mimo to już pod koniec sierpnia zatrzymano dwadzieścia osiem osób z NAR i postawiono im zarzuty. Rozpoczęła się klasyczna włoska przepychanka w sądach różnych instancji: podejrzewanych raz wypuszczano, raz oczyszczano z zarzutów. W końcu jednak kilku oskarżonych skazano, za głównego inicjatora zamachu (attentato) uznano Giuseppe Valerio Fioravanti i jego późniejszą żonę, Francescę Mambro, którzy zostali skazani na ośmiokrotne dożywocie. Ponieważ mówimy o włoskim systemie sprawiedliwości, który nie chlubi się konsekwencją, oboje zostali wypuszczeni na wolność w 2009 roku. Tak właśnie we Włoszech wygląda ośmiokrotne dożywocie. Ciekawe jednak, że ani Fioravanti, ani Mambro nie przyznali się do zorganizowania strage di Bologna, choć przyznali się do innych przestępstw (m.in. kilku zabójstw).
Cała sprawa nie jest jednak do końca jasna. Po pierwsze, w śledztwie dopuszczono się haniebnych zaniedbań i fałszów (depistaggio dell’indagine), podobno niektórzy śledczy całkiem serio badali tezę, że wybuch spowodowany został przez niedopałek papierosa (mozzicone di sigaretta),przypadkiem upuszczony na urządzenia centralnego ogrzewania! .Po drugie, w śledztwie pojawiły się wątki związane z Libią, która dopuszczała się wówczas różnych ataków terrorystycznych. Jak we wszystkich wydarzeniach, które zaszły w latach ołowiu, pojawiało się wiele hipotez (ipotesi), fałszywych śladów (piste false), teorii spiskowych i tym podobnych: o zamach obwiniano różne organizacje terrorystyczne (np. niemieckie), USA, Rosję i KGB, Palestynę, NATO, kosmitów i tak dalej. Jak było naprawdę, zapewne nigdy się nie dowiemy. Oficjalnie za rzezią w Bolonii stoi NAR.
W Bolonii nadal pamięta się tę tragedię. Na dworcu postawiono tablicę pamiątkową (la lapide) z nazwiskami wszystkich osiemdziesięciu pięciu ofiar (najmłodsza miała 3 lata, najstarsza 86). Największe wrażenie robi jednak zegar, który zatrzymał się w chwili wybuchu na godzinie 10:25. Jest tam nadal, wskazuje nadal dokładny moment zamachu.
Szczerze mówiąc, nie mogę być na dworcu w Bolonii i nie zatrzymać się pod tym zegarem bez ciarków na plecach. To było zaledwie 35 lat temu. Na szczęście rzeź w Bolonii była ostatnim tak tragicznym wydarzeniem lat ołowiu. Co wcale nie znaczy, że kolejne lata będą dla Włoch takie wspaniałe: kończy się wprawdzie terroryzm, ale zaczyna bezpardonowa walka na linii mafia – prokuratura oraz słynne Tangetopoli, walka z łapówkarstwem. Ale o tym już innym razem.