W ostatnim wpisie opowiedziałam Wam jedno z najbardziej wstrząsających zdarzeń współczesnych Włoch: porwanie i zabójstwo Aldo Moro. Dziś, po prawie czterdziestu latach, jego historia wcale nie została zapomniana. We Włoszech ma ona podobny „status”, co w Polsce, powiedzmy, zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki – nadal się o tym mówi, nadal się pamięta, nadal kręci się filmy.
Tylko w ciągu ostatnich piętnastu lat ukazało się sześć filmów poświęconych Aldo Moro. Od razu się przyznam, że nie widziałam wszystkich, zaledwie dwa, ale jeden szczególnie wywarł na mnie ogromne wrażenie.
Zatytułowany przewrotnie Buongiono, notte, został nakręcony w 2003 roku przez jednego z najciekawszych włoskich reżyserów, Marco Bellocchio. Opowiada historię porwania Aldo Moro (choć zmienione są imiona porywaczy, to reszta odwzorowuje perfekcyjnie to zdarzenie) z zaskakującej perspektywy: perspektywy Anny Laury Braghetti, młodej członkini Czerwonych Brygad, wplątanej w porwanie polityka. Braghetti, która w filmie nosi imię Chiara, była właścicielką mieszkania, w którym prawdopodobnie przetrzymywano Aldo Moro przez blisko dwa miesiące: od porwania aż do śmierci. Film jest pełen napięcia: widz dokładnie odbiera stres i przerażenie, jakie odczuwa młoda Chiara, gdy musi udawać, że nic się nie dzieje: w pracy, w autobusie, w trakcie wizyty księdza, zawsze, gdy mówi się o Aldo Moro. Widzimy, jak narasta napięcie, ale i bezradność: kiedy rząd Andreottiego nie ugina się przed żądaniami Czerwonych Brygad, terroryści sami nie wiedzą, co robić, czy wypuścić więźnia czy zabić. Chiara raz wydaje się przekonana o racji wspólników, innym razem odczuwa, że to, co robi, jest okrutne: mdleje w przejmującej scenie, gdy ksiądz mówi o złu i o grzechu, krzyczy, gdy słyszy w telewizji, jak papież na kolanach błaga o uwolnienie zakładnika. Ktoś, kto nie zna historii Moro, może naiwnie sądzić, że w Chiarze zwycięży dobro… ktoś, kto wie, jak skończy się film, może tylko z napięciem czekać na to, co się wydarzy. Choć Marco Bellocchio pokazuje nam też alternatywę…
Jedyne, co psuje wrażenie, to fakt, że scenariusz został luźno oparty na książce samej Anny Laury Braghetti. Wyrzuty sumienia i bezradnośc, jaką odczuwa Chiara, wydają się blade, gdy ma się świadomość, że śmierć Moro bynajmniej nie poruszyła młodej terrorystki: bez względu na to, co pisze w swojej książce, faktem jest, że zaledwie dwa lata później zabiła dwóch policjantów, a w rok później, wraz z innym brygadzistą, zamordowała wysokiego urzędnika państwowego Vittorio Bacheleta. Abstrahując od faktu, czy powinno się publikować książkę autorstwa – bądź co bądź – wielokrotnej morderczyni, świadomośc tego, co „Chiara” zrobiła później, każe nam wątpić w to, czy co, napisała, było szczere. Film zdaje się przekonywać, że tak. Warto wspomnieć, że postać Chiary była też inspirowana (choć w znacznie mniejszym stopniu) osobą Adriany Faranda, drugiej kobiety zamieszanej w porwanie Moro, która zresztą w ostatnich głosowaniu nad tym, co zrobić z politykiem, była przeciwko wyrokowi śmierci. To Faranda była tą, która zdawała się „skruszeć”: aresztowana w 1979 roku poszła na współpracę z policją i opowiedziała wiele szczegółów dotyczących ostatnich dni życia Aldo Moro.
W filmie postać Chiary jest odgrywana przez młodą irańsko – włoską aktorkę Mayę Sansa, którą mogliśmy zobaczyć m.in. w filmie „Bella addormentata” (dostała za tę rolę nagrodę David di Donatello). To na niej i na Aldo Moro skupia się cała uwaga widza, reszta porywaczy odgrywa jedynie tło. Moro natomiast jest grany przez Roberto Herlitzka, znakomitego aktora filmowego i teatralnego, którego możemy znać z oscarowego Wielkiego piękna. Ciekawostką jest fakt, że Herlitzka i Sansa spotkali się 9 lat po „Buongiorno notte” własnie w filmie „Bella addormentata”, w którym grali ojca i córkę.
Film, jak dla mnie, absolutnie do obejrzenia. Dajcie znać w komentarza, czy widzieliście i jak Wasze wrażenia 🙂