Wpis na życzenie: moje wpadki językowe

Wpis na życzenie: moje wpadki językowe

Dzisiaj post specjalny, na specjalne zamówienie Czytelniczek i Czytelników. Domagaliście się, mianowicie, postu o moich własnych wpadkach językowych. No to proszę, zbliżają się święta, mogę dać ten prezent. Tylko się nie śmiejcie!

Muszę powiedziec, że nie przypominam sobie wielu moich spektakularnych wpadek. Nie dlatego bynajmniej, że ich nie było, tylko dlatego, że moją ulubioną metodą radzenia sobie z nimi jest wyparcie: wyrzucam z pamięci, że coś takiego w ogóle powiedziałam. Ale niektóre są zbyt poważne, by wyparcie zadziałało.

Najśmieszniejsza rzecz, jaką zdarzyło mi się niechcący powiedzieć, padła pewnego smętnego, listopadowego wieczoru na dworcu w Este w pobliżu Padwy. Zwiedzałam wówczas Este (skądinąd ładne miasteczko) z moją włoską przyjaciółką Francescą. Lało okropnie, byłyśmy przemoczone, głodne i zmarznięte i wtedy się okazało, że dworzec jest zamknięty, a pociągu żadnego do Padwy nie ma. Fran przyjęła to ze stoickim spokojem, a ja westchnęłam i powiedziałam „Allora, Fran, siamo adesso senzatette”. Francesca na to zaczęła zwijać się ze śmiechu. Dlaczego? Otóż słowo „senzatetto” (bezdomny) jest nieodmienne: mamy un senzatetto i due senzatetto. Natomiast powiedzieć “senza tette” oznacza nic innego, jak… “bez cycków”. Właśnie cycków, bo słowo „tette” jest dosyć potoczne. Tak więc zamiast powiedzieć, że jesteśmy bezdomne, powiedziałam, że jesteśmy bez cycków… Francesca wypominała mi to przez długie miesiące. Tym bardziej, że dwa tygodnie później chciałam zapytać, co tam z naszą kolejną wycieczką i zamiast powiedzieć „Cosa facciamo con la nostra gita?” powiedziałam, niestety „Cosa facciamo con la nostra vita?” (co robimy z naszym życiem?). Fran stwierdziła, że odmawia odpowiedzi na pytania egzystencjonalne o ósmej rano przed zajęciami.

sow2

Ja w Este, w roli osoby senzatetto.

Ale to była wpadka wśród przyjaciół. Znacznie gorszą popełniłam publicznie, będąc już kandydatką na doktorantkę italianistyki (biedna, nie wiedziałam wówczas, co mnie czeka), na konferencji i prawdę mówiąc, do dzisiaj się zastanawiam, jak coś takiego mogłam zrobić. Otóż była to konferencja poświęcona problemom świata arabskiego, a ja, będąc zarazem socjologiem, jak i filologiem, zrobiłam analizę artykułów na temat muzułmanek we włoskiej prasie. Czytałam rzecz jasna po włosku, ale wystąpienie musiało być po polsku. Materiału miałam co niemiara i być może dlatego nie zwróciłam uwagi, że to konferencja specjalistów od świata islamu, a nie od włoskiego. Na czym polegała wpadka? Otóż po włosku nie ma różnicy, czy zasłaniam sobie twarz czy włosy – używa się jednego słowa „il velo”. Po polsku oczywiście różnica jest: welon noszą zakonnice albo panny młode, zakrywając włosy. Arabki, zakrywając twarz, używają z a s ł o n y. To niestety jakos do mnie nie dotarło  i referując, operowałam z zapałem polskim słowem „welon” zamiast „zasłona”. Nie wydaje się Wam to wielką wpadką? No właśnie, mnie też nie. To znaczy, że nie jesteście specjalistami od świata arabskiego. Otóż dla nich to jest gigantyczna różnica. Jak skończyłam wypowiedź, to myślałam, że ci arabiści mnie żywcem pożrą za tę wpadkę- gigant.  Wypominali mi to tak, jakby co najmniej podpaliła meczet. Nigdy wcześniej i nigdy później nie byłam tak zawstydzona, uwierzcie mi. Wprawdzie gratulowano mi ciekawej prezentacji, ale i tak postanowiłam nigdy już nie występowac publicznie, którą to przysięgę złamałam miesiąc później – ale to już była konferencja italianistów, mówiłam po włosku i w ogóle byłam u siebie, więc obyło się bez wpadek.

1

Drobniejszą, acz bardzo zabawną wpadkę popełniłam jeszcze w trakcie kursu dla nauczycieli włoskiego nad Jeziorem Garda. Rozmawiałam z moim kumplem Giovannim i zapytał mnie on, z kim jest w pokoju moja koleżanka Kasia. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że z Kent. Giovanni spytał wtedy: “Russa?“. Odpowiedziałam: “Non lo so se russa, Kasia non mi ha detto niente che non poteva dormire quindi penso che non russi”. Giovanni o mało nie umarł ze śmiechu. Okazało się, że pytał mnie, czy Kent, współlokatorka Kasi, jest Rosjanką (“la russa”), ja zaś zrozumiałam, że pyta, czy Kent chrapie (lei russa, od czasownika russare). Obraziłam się wtedy na Giovanniego, że się tak ze mnie wyśmiewał, gdyż uwazam, że mógł być bardziej precyzyjny i zapytać : “Lei e’ russa?“.Ostatecznie, nie jestem Włoszką!

Więcej wpadek nie pamiętam, ale i tych bardzo żałuję!

Wystarczy? 😉

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.