Sardynia, etap I: Arborea, plaża Pistis

Sardynia, etap I: Arborea, plaża Pistis

Nasz pobyt na Sardynii zaczęłyśmy, ja i moja przyjaciółka, od miejscowości Arborea, niedużego miasteczka na północny zachód od Cagliari. Droga trwa około godziny i prowadzi przez sardyńskie pola, wzgórza i łąki.

Krajobraz Sardynii nieco mnie zaskoczył. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze wyobrażałam sobie tę wyspę jako oazę zieleni, pełną bujnej roślinności. Rzeczywistość jest inna: w głębi lądu Sardynia to miejsce przypominające wręcz sawannę, dominują barwy żółci, kremowe, piaskowe, szarawe, z roślin zaś przeważają palmy i kaktusy. Sądzę, ze jest to efekt bardzo gorącego i suchego lata; niemniej pejzaż mnie zaskoczył.

Arborea natomiast jest niedużą mieściną (zaledwie cztery tysiące mieszkańców), ale dosyć znaną z uwagi na fakt, że znajduje się tam duża przetwórnia mleka. Nie ma tam jednak specjalnie nic do obejrzenia poza Chiesa del Santissimo Redentore i piazzą: ot, zwykłe małe miasteczko.

Kościół w Arborei. http://www.panoramio.com/photo/80836460

Oczywiście najbardziej interesowała nas plaża. Miła właścicielka naszego bed&breakfast poleciła nam plażę o nazwie Pistis, około dwudziestu kilometrów od Arborei, jednak wujek gugiel ewidentnie nam pokazywał, że w samym miasteczku jest również plaża, postanowiłyśmy zatem udać się najpierw tam. Był to duży błąd.

Mała, wąska i niezbyt czysta plaża pokryta była czymś, co nazywa się posidonie – wikipedia podaje, że jest to rodzaj trawy morskiej, dla mnie natomiast jest to jakby jakiś paskudny, okrągły glon, mocno przypominający wysuszone końskie odchody i woniejący jak nieświeża ryba i zepsute jajko. Nic dziwnego, że plaży nikogo nie było i że Arborea nie słynie z pięknej plaży! Zdegustowane, położyłyśmy uszy po sobie i czym prędzej udałyśmy się na Pistis.

To nie jest plaża w Arborei, ale wygląda dokładnie tak samo. To brązowe to posidonie. http://www.portcrosparcnational.fr/Patrimoine-naturel/Posidonie

Droga na plażę była całkiem przyjemna i malownicza, do momentu dotarcia do portu w małej rybackiej miejscowości Marceddi. Zgodnie ze wskazówkami pani z b&b oraz wujka gugla powinnyśmy były przejechać przez mały wąski most. Most znalazłyśmy, problem w tym, że wjazdu nań broniły liczne znaki zakazu i tablice ostrzegawcze. Zawróciłyśmy, pokręciłyśmy się po okolicy, jednak żadnego innego mostu nie było – to musiał być ten! W końcu zapytałam w miejscowym barze i miły pan kelner powiedział mi, że owszem, aby dotrzeć do Pistis trzeba przejechać przez tenże most. Na moją nieśmiałą uwagę, że przecież są zakazy wjazdu, uśmiechnął się wyrozumiale i powiedział, że ten zakaz nie obowiązuje. Pytanie, dlaczego wobec tego nadal znajdują się tam znaki zakazu wjazdu, pozostawiam otwarte – nie chciało mi się drążyć w tej sprawie, do absurdów włoskich przywykłam, a w dodatku tęskniłam za morzem i pchało mnie na plażę. Most udało się przejechać i zaraz później ukazały się wspaniały widok na turkusowe morze i złocisty piasek.

Plaża.

Plaża Pistis jest piękna, szeroka, z drobnym złocistym piaseczkiem (nie wiem, czy wiecie, ale z plaż sardyńskich nie wolno niczego absolutnie zabierać, nawet piasku w buteleczce ani muszelek). Na początku znajduje się trochę skał, ale później jest już piaszczyście. Jedynym drobnym mankamentem jest fakt, że zejście do morza, choć piaszczyste, jest dość strome i szybko woda robi się głęboka, trzeba zatem uważać przy kąpieli.

Niektórzy odważni, jak widać, zażywają kąpieli.

Znalezisko, z żalem zostawione na plaży.

Kolejne dni w Arborei spędziłyśmy zatem kursując między miasteczkiem na plażą w Pistis – na plażę w Arborei udałyśmy się jeszcze tylko raz, zobaczyć zachód słońca, jednak tym razem przezornie nie wysiadłyśmy z samochodu. Dało się fantastycznie odpocząć, dobrze zjeść, poopalać, pospacerować – idealne pięć dni słodkiego lenistwa. Wybrałyśmy się w tym czasie jeszcze na dwie dłuższe wycieczki, ale o tym opowiem Wam innym razem.

Plaża w Pistis i kawałek mnie.

Aleksandra: kompletnie zwariowana na punkcie Włoch, włoskiego i wszystkiego, co się z włoskim łączy.